Bo poszło… szybko!
Dzień dobry. W zapętleniu codzienności miałam wrażenie, że absolutnie niczego mi nie brakuje. Nowe stany, nowe emocje — życiowo całkiem nowa sytuacja, w której trzeba się umościć, a to moszczenie zabiera takie ilości czasu, dzielonego na drobne momenty, że często nie starcza na siebie.
Jest coś dziwnie (ale pozytywnie) rozjaśniającego w pojawieniu się dziecka. Zakładam, że podobnie może być z innymi sytuacjami — myślę, że każd* ma swój “trigger” przeznaczeniowy, jakkolwiek ezograżyniarsko to nie brzmi, i ta jedna, konkretna sytuacja uwalnia całą sieć innych w życiu.
Tak, możemy uznać, że dzieje się to codziennie w jakimś stopniu, ale mi podoba się to, jak duże wydarzenia miażdżą dotychczasowe struktury i karzą nam przeskakiwać kilka poziomów wyżej. Gdy ktoś mnie pyta, czy w jakimkolwiek momencie żałowałam zostania matką, odpowiadam: nie, i nie dlatego, że kocham ją nad życie, ani dlatego, że to planowałam, tylko dlatego, że moja rzeczywistość bez niej już nie istnieje. Stało się, zmieniło się WSZYSTKO. Wspominając poprzednie wakacje, na przykład, nie umiem uświadomić sobie ad hoc, czy ona z nami już była, czy jeszcze nie. A ma przecież niewiele więcej, niż rok. Pamiętam momenty, gdy żałowałam “prawie” — w objęciach depresji poporodowej (niezdiagnozowanej, bo się uparłam, że nigdzie po pomoc nie pójdę, ale wspomnienie pierwszych jej miesięcy mrozi mi krew w żyłach) wydawało mi się, że skończyło mi się życie. Ale nie, wciąż bez niej nie wyobrażałam sobie niczego, nie fantazjowałam o tym, nie snułam marzeń o alternatywnej rzeczywistości, w której nie “znika”, ale po prostu nigdy jej nie było. Nie.
Tym bardziej zadziwiła mnie prędkość, z jaką odpowiedziałam na pytanie o tęsknocie — jakby z głębi dysku twardego, natychmiast sięgając to takiej części osobowości, której najwyraźniej nie da się odłączyć, wymazać, da się zagłuszyć i stłamsić na moment, ale w przypływie świeższego powietrza dostęp wydaje się prosty. Najwyraźniej — jest prosty.
“Tęsknię za jeżdżeniem rowerem w nocy, chciałabym rozpędzić się na wiadukcie na Jerozolimskich (wiem, że nie wolno!) tak późno, żeby prawie nikogo nie było, i zjechać między wieżowce, z ciepłym, nocnym wiatrem we włosach. Chciałabym znowu leżeć w wodzie w nocy w jeziorze, czarnym jak smoła, bez granicy nieba i wody, leżeć w odbijających się gwiazdach jak kiedyś często”.
Kiedyś tego nie czułam. Kiedyś te rzeczy, które były dostępne na wyciągnięcie ręki nie wzbudzały takich emocji. I owszem, wracam falami do słów mojego Ojca, który mówił, że największa wolność jest w dyscyplinie i ograniczeniach — co ciężko jest mi zaakceptować, jako osobie z restrykcyjnymi/awersyjnymi zaburzeniami odżywiania (dziewczyna wzięła sobie słowa taty trochę za bardzo do serca, hihi), ale w zdrowym stanie głowy zdecydowanie to rozumiem. Nie martwi mnie to — ekscytuje. Za każdym razem, kiedy na wakacjach udaje mi się dotrzeć do wody, nie nocą, ha, ale w dzień, dostaję wyrzutu endorfin i dopaminy jak dziecko w sklepie z żelkami. Chichram się pod wodą jak chora psychicznie. Wychodzę jak po tygodniu w SPA i drę się o rybach, że są “patelniaki”. Krótko mówiąc — doświadczanie tego, co nie jest codzienne, a teraz zdecydowanie trudniejsze do “osiągnięcia”, daje mi dużo, dużo, dużo więcej radości i satysfkacji.
Zastanowiło mnie też to, a może bardziej rozczuliło, że bardzo wolnościowe i bardzo kobiece były dla mnie te wspomnienia, a z drugiej strony — nocne. Te sytuacje związane z opieką nad innym — dzieckiem, rodzicem, osobom partnerską, zwierzęciem — chorym, czy po prostu bezbronnym — ukrywają trochę tą, powiedzmy “ciemniejszą”, stronę. Dla mnie w tej stronie właśnie kryje się wolność.
Wolność, dzikość, decyzyjność, przyjemność, autentyczność, bezkompromisowość w dbaniu o siebie. Bardzo kobiece wartości i skojarzenia — w najgłębszym sensie.
Nie kultywując tego w sobie każdego dnia, jak kiedyś było możliwe, pozbawiam się kontaktu ze sobą. Rozumiem, że taki to “sezon życia”, w którym moje życie nie jest nocne — ale miło jest przypomnieć sobie o tym, że jest takie miejsce, w którym ta energia mieszka. Wtedy zawsze mogę do niej sięgać, z niej czerpać, odnosić się do niej za dnia i wyciągać małe niteczki.
Pomyślałam teraz też o tym, jak, w takim razie, okrutne i metodyczne ze strony mężczyzn* jest odbieranie kobiet*m tej nocy, jako źródła mocy. W końcu na rowerze całe życie jeździłam z gazem, a o tym w innym miłosnym liście.
Co daje Ci poczucie kontaktu ze sobą?
W jakim uczuciu/wspomnieniu jest Twoja siła?